Od dziecka mam takie marzenie, żeby mieć swój dom. Jestem dość niezależna i potrzebuję dużo przestrzeni. Dosłownie, np.: żeby poćwiczyć albo śpiewać na głos i w przenośni, np. żeby pobyć w samotności i pomyśleć, wiedząc że jestem w bezpiecznym miejscu i nikt nie zakłóci mi tej chwili. Niekoniecznie chcę wtedy by mnie słyszeli sąsiedzi lub bym ja słyszała w tle akompaniament płaczu ich dzieci.
Do tej pory jednak nie było w moim życiu szansy na jego zaplanowanie i realizację. Gdy pojawiała się w ogóle możliwość – realna dla mnie możliwość, że można by zaplanować i zrealizować – to szybko okazywało się, że cel jest jednak zależny od innych ludzi, a jako taki musiał spalić na panewce. W tamtym momencie. Co oznaczało, że musiał znowu być przesunięty w czasie na „kiedyś”.
Pytam moich klientów o ich marzenia. Niektóre z nich przekładają później na cele, a niektóre nie. Podobnie jak inni ludzie, którzy o coachingu nawet nie słyszeli.
I znam wielu ludzi, którzy:
– wiele zrealizowali i są szczęśliwi,
– wiele zrealizowali i są nieszczęśliwi,
– niewiele zrealizowali i są szczęśliwi,
– niewiele zrealizowali i są nieszczęśliwi.
Czemu tak się dzieje? Ponieważ jest subtelna różnica pomiędzy realizacją prawdziwie swoich marzeń, a spełnianiem oczekiwań innych ludzi lub dostosowywaniem swojego życia do ogólnego wzorca.
I naprawdę bywa tak, że nie potrafimy odróżnić jednego od drugiego.
I naprawdę bywa tak, że otarcia do krwi na piętach i kostkach, a my nadal wciskamy siebie w te buty.
Jacek Walkiewicz, psycholog i mówca motywacyjny, opowiedział kiedyś mi i tysiącom innych ludzi historię o pasji, odwadze i o marzeniach, tych do spełnienia tylko dla samego spełnienia i tych do spełnienia, żeby żyć w pełni (jak ktoś jeszcze nie słyszał o jego książkach i wykładzie na YouTube to polecam https://www.youtube.com/watch?v=ktjMz7c3ke4 ).
Choć podobno mowy motywacyjne niewiele dają, to na mnie zadziałało. Zmieniłam swoje życie realizując swoje marzenia. Nie dla udowodnienia czegoś, nie dla innych, nie dla pieniędzy, nie ze strachu przed przyszłością, nie żeby mnie doceniono. Zrealizowałam je dla siebie.
Walkiewicz, spotkany kilka lat później, napisał mi w książce dedykację: „Dominice, z życzeniami pełnej mocy pięknego życia” – i takie mam. Jestem wolna, dużo jeżdżę, robię co lubię, spotykam wspaniałych ludzi. Nic nie szkodzi, że nie mam wszystkiego, może nawet lepiej, że nie mam, bo inne rzeczy są teraz ważniejsze.
Gdzie bym była, gdybym dawno temu, zbyt wcześnie, zrealizowała swoje marzenie o posiadaniu domu 🙂 ?!