Kupiłam z pewnej szkoły podstawowej za bezcen używane ławki do ogrodu. Stały od kilku miesięcy, ale przed majówką przyszła pora, żeby ten ogród ogarnąć, więc i je. A ogród ogromny, więc koszenie trawy, malowanie tych ławek i stołu, posprzątanie po zimie pod wiatą, założenie oświetlenia, ozdób i zwykłe sprzątanie, to trochę tego jest. Zaplanowałam na to tylko jedno popołudnie, bo jutro wyjeżdżam, ale pomyślałam, że jak nie ogarnę wszystkiego, to też nie dramat.
- Koszę – pada.
- Chowam kosiarkę – słońce.
- Szlifuję deski, ale czuję pod palcami na nich od spodu jakieś grudki. Kładę się na ziemi i co widzę?? Gumy do żucia! Całe mnóstwo! Wierzę, że wszystko wraca, więc westchnęłam tylko. Jak bardzo bym chciała powiedzieć, że nigdy, przenigdy nie przykleiłam nigdzie gumy do żucia. Dłuto, młotek i dodatkowa akcja.
- Maluję stojący pod świerkiem stelaż od huśtawki, podnoszę gałązki, żeby nie ubrudzić, a z „kwiatów” bucha złoty pyłek – jak puder do twarzy.
- Szlifuję stół przed kolejnym malowaniem – na starym blacie zostało serce wydrapane z farby.
- Jeżyna, którą skosiłam odbiła, a za nią jakieś drzewko, całkiem już duże, którego w tamtym roku w ogóle nie było.
I tak pięć godzin non stop. W końcu przyszedł już taki moment, kiedy wiedziałam, że zdążę zrobić wszystko, a na dworze było ciągle jasno. Usiadłam zadowolona i popatrzyłam. W tym domu się urodziłam i byłam w tym ogrodzie milion razy, a ciągle jest od nowa.
Dziś przygotowując szkolenie z kreatywności przerabiałam ćwiczenia i przy okazji wymyśliłam kilka ulepszeń do ogrodu i to takich za bezcen. Kocham wyjeżdżać, bo na każdym takim wyjeździe czegoś się uczę, ale nawet w tym samym miejscu od lat – milion razy od nowa. Wystarczy dokładniej patrzeć, wyraźniej widzieć.