Nie wierzę, bo w naszej firmie – w tym momencie i w naszej rzeczywistości – graniczy to z cudem…
– Na ile jest możliwe? – pytam
– Prawie niemożliwe – odpowiada
– Co sprawia, że prawie, a nie po prostu niemożliwe? – znów pytam
– Bo wiesz… Tamten znajomy znajomego… Wtedy… Wyjątkowa sytuacja.
W niedzielę jadę, jak zwykle, z Nowej Soli do Poznania. W jednym z miejsc mijam przejazd kolejowy z uszkodzoną rogatką. Jest tam budka kolejowa, a poza tym szczere pole. Zatrzymuję się w tym miejscu, patrzę w lewo, w prawo, znowu w lewo i ruszam. Jak już ruszam to wiadomo, aż do pełnej możliwej prędkości, na pełnym skupieniu. Nie tym razem jednak, bo coś mnie tknęło i odwróciłam się w lewo. Patrzę, a tam, w odległości może 300 metrów od samochodu, stoi jeleń. Nie jelonek, sarenka, czy inne leśne zwierzę, którego z nazwy nie potrafiłabym zidentyfikować – choć widuję je pod domem, czy w lesie, kiedy jeżdżę rowerem – ale prawdziwy, potężny jeleń z porożem.
I uwaga co się dzieje, bo to jest historia „z serii nie do wiary”. Ułamki sekund – patrzę na tego jelenia i myślę:
– Jak ten z Rodu Smoka (dla niewtajemniczonych jest to kontynuacja Gry o Tron, a właściwie historia sprzed jej akcji) – na pewno to mi się śni…
No nie śni mi się, bo jadę samochodem.
Jest rudy jak ja, ale czy w ogóle prawdziwe jelenie są takie rude?
Chyba mi się jednak wydaje…
Zrobię zdjęcie, bo nikt mi nie uwierzy.
I hamuję, wrzucam awaryjne, odrywam kable od telefonu i telefon z zestawu, wyskakuję z samochodu, staję przed nim i widzę, że jeleń ewidentnie zauważył całą akcję, bo niespiesznie oddala się w kierunku lasu. Wyciągam telefon i okazuje się, że ten się właśnie uruchamia, bo chwilę wcześniej włączyłam ponowne uruchamianie po aktualizacji. Nie mam aparatu, jeleń odchodzi, ja stoję na ulicy w szczerym polu i myślę sobie… „Jakie było prawdopodobieństwo, że zobaczę tak dostojne zwierzę w tych okolicznościach”? A jednak zobaczyłam je. Dlaczego tak trudno było mi uwierzyć, że to się dzieje? Po co właściwie potrzebowałam na to dowodu? Itp. itd.
Przygotowuję ludzi do awansów i zmiany pracy. Rozwiązujemy wspólnie ich problemy zawodowe, mierzymy się z wyzwaniami. I oni, podobnie jak ja, mają skłonności do niedoceniania tego co potrafią, niedowierzania w to co widzą, co jest dla nich możliwe. Ale jeżeli chodzi o medycynę, wydarzenia sportowe, bieżące tematy polityczne, życie i pracę innych – wszędzie sami eksperci!
Iluż znam osobiście – nie wierzących w siebie i swoje możliwości wspaniałych specjalistów i jednocześnie obserwuję w sieci początkujących w ich dziedzinach, za to zapalonych w marketingowych akcjach, świetnie prosperujących przyszłych dopiero, ale już ogłoszonych ekspertów.
To jeden z błędów poznawczych – tzw. Efekt Dunninga-Krugera polegający na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie życia mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do zaniżania oceny swoich zdolności.
Przydarzyło mi się wiele pięknych zdarzeń – absolutnie wyjątkowych. Co najmniej kilka z nich mogłabym nazwać cudami – również tych z obszaru zawodowego. Szczęśliwe sploty okoliczności, odpowiedni ludzie w odpowiednim miejscu i czasie, jedno słowo powiedziane na głos w decyzyjnym towarzystwie, a w ślad za tym lawina pozytywnych konsekwencji, pasmo sukcesów. I Tobie z pewnością też.
Ale kiedy pytam:
– Czego byś chciał?
Nadal często słyszę: „Czego ja bym chciał? Przecież to nie dla mnie. To graniczy z cudem”.
– Jakie są Twoje mocne strony?
-E tam, przecież to co mi się wydaje nie ma takiego znaczenia, niech inni oceniają.
„Co ma piernik do wiatraka”? – zapytasz.
– Serio? Widziałeś jelenia? A chcesz? Chcesz cudu? Przyjdź na konsultację.