W sobotę rano miałam zaplanowany wyjazd do Warszawy. Pociągiem z Zielonej Góry, bo moje autko już nie daje rady na długich trasach. Pociąg odjeżdżał o 5.20, dlatego miałam wcześniej wstać by dotrzeć tam (dokładnie 33 km od mojego domu) odpowiednio wcześniej.
Zaspałam. Zanim się ogarnęłam i wsiadłam do samochodu minęło niewiele czasu, ale nawigacja wskazywała, że dotrę na dworzec o 5.20. Nie na peron, tylko na parking przed dworcem. No może nie więcej niż 500 m od peronu, ale jednak do przejścia na pieszo. Padał deszcz. Zawahałam się na chwilę. Rozsądek podpowiadał, że nie mam szans zdążyć na ten pociąg. I wtedy pomyślałam, że już wstałam, wyruszam, nie muszę zdążyć na ten pociąg, ale mogę, bo bardzo, bardzo chcę być w Warszawie.
Trasa S3 wspaniała jak zawsze, deszcz, tiry, w Zielonej niestety czerwone światła. A mimo to na trasie „zgubiłam” 3 minuty. Zaparkowałam, pobiegłam i wsiadłam do ostatniego wagonu minutę przed odjazdem. A później już na spokojnie odpoczywałam przez kolejne 5 godzin, zanim spędziłam cudowny dzień z ludźmi których lubię.
Nigdy nie wiadomo jak potoczy się droga do celu.
A jeśli chcesz się poddać to nigdy nie wiadomo, czy nie poddajesz się na minutę przed sukcesem.
Dlatego właśnie nigdy się nie poddaję.