Wczoraj na masażu balijskim masażystka dotknęła mojego brzucha i natychmiast w umyśle popłynęła myśl o rozstępach i innych niedoskonałościach, które ona widzi. Nagle jednak uświadomiłam sobie również, że to jest właśnie ten brzuch, który przez dziewięć miesięcy produkował (we współpracy z całym moim ciałem) dwoje ludzi, których kocham najbardziej na tym świecie. Ale maszyna! Prawdziwy cud!
Kiedyś myślałam – trawiona brakiem sił i pomysłu na przetrwanie – że jestem za gruba, za głupia, za brzydka, zbyt nieważna, by ktoś chciał mi pomóc, kochać, docenić. Po co komu takie gówniane życie? Kto by takie chciał?
Teraz mam taką naturalną zdolność do kochania innych ludzi. Siebie również. Chociaż długo kłóciłam się ze stwierdzeniem, że trzeba zacząć od siebie, że jak się siebie samego nie ukocha, nie doceni, nie uszanuje, to trudno to dać innym ludziom. Dziś widzę, że z pustego nie nalejesz. Przekażesz za to może coś zupełnie innego. Może tylko namiastkę tej miłości, którą możesz obdarować drugiego człowieka. Dlatego patrzę na siebie przychylnym okiem, podobnie na innych. Tak po prostu.
Ostatnio na spotkaniu coachingowym usłyszałam: „ […] bardzo boli, ale nie biorę leków za dnia, żeby dobrze funkcjonować w pracy. Nie chcę brać wolnego i tym ludziom z pracy utrudniać życia.”
Nie leczysz się, bo nie chcesz innym ludziom utrudniać życia w pracy?
Narażasz się na niebezpieczeństwo, bo tak wypada?
Zalecasz takie zachowanie innym ludziom?
A mi? Życzysz przedłużenia choroby i cierpienia mi?
Nie? Więc czemu robisz to sobie?
Nie ma większego krytyka i okrutnika ponad nas samych dla siebie samych. Zamiast więc katować się krytyką, oceniać i wymagać od siebie cudów tam gdzie ich nikt od Ciebie nie wymaga, pomyśl co już teraz jest naprawdę Twoim cudem? Popatrz na siebie na nowo. Przyjrzyj się dokładniej.
„Można żyć tak jakby nic nie było cudem albo tak, jakby było nim wszystko.” – powiedział Albert Einstein.
A my każdego dnia na nowo możemy wybrać.