Mam małego kota. Od kilku tygodni patrzę jak uczy się nowych rzeczy i w tym nie ustaje pomimo tego, że oczywiście nie wszystko robi idealnie i nie zawsze mu się udaje.
Jak wskakuje na stół przy którym pracuję, to choć go konsekwentnie ściągam na podłogę, on i tak ciągle wraca. Jak jest głodny to wkłada łepek do miski zanim zdążę wrzucić tam jedzenie. Jak się bawi to wszystko w domu fruwa, na przykład ususzone wrzosy, wyciągnięte z koszyka w przedpokoju, ozdobiły kwiatuszkami pół domu – sprzątania było co nie miara.
Mam takie wrażenie, że nigdy się nie poddaje, po czym nagle robi się zmęczony, odpoczywa i cykl zaczyna się od nowa.
Dziś nauczył się wskakiwać na brzeg wanny. Stracił co prawda równowagę i tylna łapka wpadła mu do wody, ale następnym razem już był stabilny. Odtąd zawsze, kiedy tylko zechce, będzie siedział na brzegu wanny, nie musząc miaucząc prosić o pomoc.
Ja wiem, że on kiedyś będzie przesypiał 80% dnia i wiem, że kiedyś zatęsknię za jego niepoddawaniem się, zaangażowaniem i odwagą, bo szybko się uczy i szybko nauczy.
W nowej pracy jestem trochę jak ten kot. I czasem czuję – w przeciwieństwie z pewnością do kota – że nie dam rady. A przecież z poziomu racjonalnego wiem, że dam.
I trochę w tym kontekście pracy, zmęczenia i tego, że to w zależności od dnia i człowieka może być postrzegane różnie, przypomniała mi się dziś taka moja historia autostradowa, bo w przeszłości wiele godzin spędzałam na autostradach. Jak podjeżdżałam do bramek to myślałam o ludziach, którzy siedzą w tych budkach do poboru opłat i o tym, że mają najgorszą pracę na świecie. Dbałam więc o to, żeby im ją jakoś umilić i przynajmniej z szacunku do nich nie gadać przez telefon jak podjeżdżam, czy chociaż się uśmiechnąć przez te 10 sekund kiedy płacę. I raz wracałam naprawdę zmęczona, po bardzo trudnym tygodniu. W ogóle nie chciało mi się uśmiechać. Wyjęłam tylko lewą słuchawkę z ucha z szacunku, podałam bilet i kartę, a tak naprawdę słuchałam dalej.
W budce siedział młody chłopak i ze zdziwieniem usłyszałam pytanie: „Co pani taka zamyślona, pani Dominiko?”.
Myślałam, że się przesłyszałam ze zmęczenia, więc wyjęłam z ucha drugą słuchawkę i pytam: „Przepraszam, czy mi się wydawało, czy pan właśnie zwrócił się do mnie po imieniu?”.
On na to, że tak było. Zszokowana zapytałam więc: „Skąd pan zna moje imię?”.
A on: „Jest wraz z nazwiskiem na pani karcie!”.
Chłopak zrobił mi wieczór. Podziękowałam mu z całego serca. Od tej pory nie oceniam cudzej pracy i nie lituję się nad nikim. Bo nie o pracę chodzi, a o nastawienie.
Jestem więc jak mały kot. Nie poddaję się, po prostu czasem trzeba zadbać o odpoczynek i naładowanie baterii przed skokiem na wannę 😉