Zapach kwiatów z drzewek owocowych.
Uczucie ciepła na twarzy od promieni słonecznych.
Wizyta gościa – pająka – który przyszedł z balkonu.
Sprzeczka sąsiadów-gawronów i sroki na trawniku przed blokiem.
Wszystko jest jak zwykle i nic nie jest jak zwykle.
Jestem w mieszkaniu w Warszawie od ponad miesiąca. W tym czasie zrobiłam wiele kilometrów pieszo po okolicy
(a po zatrzymaniu przez Policję już po wnętrzu osiedla). Średnio 5 km dziennie przez godzinę, od miesiąca, jakby nie było to 150 km w 30 h. Dla porównania od „gugla” dostałam statystyki, że wcześniej robiłam wiele km samochodem, średnio 3500 km miesięcznie. Nawet nie chcę wiedzieć ile to godzin za kierownicą.
Co jest lepsze? Lubię jeździć samochodem, ale zdecydowanie lepiej się czuję kiedy codziennie chodzę. Co jest lepsze dla mnie? Niby oczywiste, a nie wiedziałam tego wcześniej. Dopiero teraz mam pełny obraz i to jest akurat coś o czym mogę zadecydować bez wielkiej straty.
Większość kluczowych życiowych decyzji podejmowałam stojąc pod ścianą. Sytuacja zmieniła się nieodwracalnie, nie było do czego wracać, więc decydowałam o wyruszeniu przed siebie. Jak się czułam? Jak ktoś kto wisi nad przepaścią i musi puścić linę, nie mając pewności, że złapie kolejną. Jakie to było uczucie? Straszne i równocześnie mobilizujące, a co najciekawsze najbardziej się bałam nie tego, że nie złapię nowej liny, ale że pod wpływem nowego, mogę się stać kimś innym, kim nie chciałabym być. Że miejsce, sytuacja, inni ludzie, zadania, mogą mnie zmienić. Owszem zmieniałam się i nadal zmieniam. Po prostu jestem bardziej doświadczona kolejną znajomością, miejscem, umiejętnością, trudnością.
Stres to dla mnie często robienie tego, czego się nie chcę lub martwienie się czymś, co jeszcze nie nastąpiło.
Smutek to myślenie o przeszłości.
Wstyd to mój strach przed oceną.
Lęk pojawia się we mnie wtedy, kiedy coś mnie przerasta, bo to może oznaczać, że potrzebuję dodatkowej pomocy.
Albo poproszę o pomoc, albo będę się męczyć sama.
Albo zapytam, albo będę się domyślać.
Albo wyjaśnię sytuację, albo będę udawać, że nic się nie stało.
Albo przeproszę, albo będę nosić w sobie poczucie winy.
Albo porozmawiam i wybaczę, albo będę czuła urazę.
Albo pójdę gdzieś, by zobaczyć co jeszcze lubię o czym nie wiedziałam i jaka wtedy jestem, albo będę jeździć tam
i z powrotem przepalając cenne godziny.
Tak czy tak to ryzyko – ryzyko komunikacyjne. Jest warte poniesienia? Dostrzegę, że jestem drzewkiem owocowym, czy nadal dam się przycinać na kształt żywopłotu?