Codziennie chodzę 10 tys. kroków. Trwa to już 21 dni, więc można uznać, że wdrożyłam nowy nawyk, a teraz wystarczy tylko wytrwałość, by go utrzymać. No oczywiście, że mi się nie chce. Ale jest w moich planach taki cel [zdrowie] i z racji wieku najwyższy czas na jego realizację. Czy wcześniej nie dbałam o zdrowie? Nie chciałam i nie musiałam, było go sporo do wykorzystania i nadużywania.
Zaczęłam na wakacyjnych wyjeździe, gdzie piękne były okoliczności przyrody i czasu dużo. Wtedy mnie to bardzo męczyło i rekompensowały to właśnie widoki oraz możliwość chodzenia bardzo wolno. Teraz jestem już na etapie, że szkoda byłoby nie utrzymać tego nawyku, bo mam frajdę i efekty. Moje doświadczenie wskazuje jednak, że 21 dni to zdecydowanie za mało by jakiś nawyk pozostał na stałe w moim życiu. Można go oczywiście wdrożyć, ale to jeszcze nie oznacza, że on jest zawsze priorytetowy i do tego wypracowany tak, że odpala się jak automat – jak przykładowo zjedzenie paczki chipsów, kiedy tylko je widzę 😉
Skoro już wiem, że mam konkretny cel, a jego niezbędną składową jest ruch, to szukam różnych opcji. Nie lubię ruchu w przymusowej formie. W ogóle nie lubię się zmuszać. Za to jestem zadaniowa. I jak wrzucę sobie zadanie na tapet, to je wykonam. A jak je jeszcze lubię, to mogę zrobić z tego codzienny rytuał. Poszukałam więc możliwych zadań dla obszaru ruch. Bieganie odpada, bo kojarzy mi się z udręką obciążonych stawów. Na siłowni jestem zdekoncentrowana, bo nie lubię w czasie ćwiczenia gadać. Rower jest ok, tylko trzeba się przebijać przez drogi współdzielone z samochodami, więc też na co dzień opcja nie dla mnie. Lubię za to naturę, wodę, rytm spokojnego oddechu i radość. Więc pływanie, taniec, joga, chodzenie właśnie. Zaczęłam od chodzenia, bo mam z nim dobre doświadczenia z przeszłości i tylko czasu ciągle brakowało w życiu zdominowanym jeżdżeniem.
Nie obeszło się bez problemów:
– obtarte stopy – buty przekazane do taty (Pana szewca) w celu przystosowania do wyczynowego chodzenia,
– dyskwalifikacja tras – by ludzie nie pytali „A czemu Pani nie biegnie?”, ale też chodzić po mieście nie chciałam skoro mam tyle lasów wokół, no i nie mogę całkiem w lesie, bo za daleko w las tak samej,
– zmiana organizacji czasu – choć wstawałam wcześniej, żeby celebrować poranki, to teraz pracuję już bardzo wcześnie rano, kiedy moja energia jest pełna, a umysł produktywny, a po pracy, kiedy potrzebuję się „wypiąć” chodzę w uważności i nie myślę.
Nie wiem jak to będzie dalej – z pogodą, czasem i nastrojem – więc rozkminiam już kolejne opcje, mam ich całą listę, bo ruch w moim życiu musi zostać, a za oknem widzę jak świat przybiera jesienną aurę.
Tymczasem choć dzisiaj w Nowej Soli padało jak z cebra, a nawet w pewnej chwili był grad, to wstrzeliłam się w okienko pogodowe i wykonałam zadanie. Na trasie towarzyszyły mi ślimaki, pasikoniki, żuki i nieodłącznie YouTube. Taka sytuacja.
Po co o tym piszę? No pewnie, że po to: Może ktoś chciałby dołączyć? Siła wsparcia jest nie do przecenienia!