Lubię zapach lasu – szczególnie kiedy jest po deszczu. Od dziecka sporo przebywałam w lesie z dziadkiem i nauczyłam się rozpoznawać drzewa oraz rozróżniać ich zapach. Drzewa mi imponują ze względu na swoją wielkość, wytrzymałość, piękno. Jak widzę w lesie drzewo poranione albo chore to jest mi przykro. Chciałabym je wyłącznie leczyć zamiast wycinać lub przycinać.
Lubię też zapach drewna w domu – szczególnie kiedy pojawia się w nim jakiś nowy albo odświeżony drewniany element.
Nie chcę unicestwiać drzew, ale jak w domu mam z nich mebel to sobie tłumaczę, że ta deska jest na pewno z martwego drzewa, a nie że moje zamówienie sprawiło, że poraniłam całkiem sprawne, pachnące i piękne drzewo. Cóż. To się chyba nazywa obłuda. Nie byłoby tak tylko wtedy gdybym sprawdziła skąd jest ta właśnie deska.
Jak byłam dzieckiem, to mój tato miał piłę tarczową i czasem robił różne stolarskie cuda w piwnicy. Stojąc w bezpiecznej odległości, przy huku maszyny, patrzyłam na ostrze piły. Poruszało się tak szybko, że wyglądało jakby stało w miejscu. Za to deska, która była całkiem stała w kontakcie z ostrzem z łatwością rozdzielała się na fragmenty. Pod deską pojawiały się pachnące trociny. Niby odpad, a dla mojej świnki morskiej był to całkiem świeży, pachnący wystrój wnętrza jej akwarium.
A co jeśli to naturalny stan rzeczy – takie przemijanie i przeobrażanie?
A co jeśli potrzebujemy i lasu, i drzew, i trocin?
A co jeśli każda przycinka powoduje lepszy rozwój? Siłę? Budowanie odporności?
Nie wiem co poznałam najpierw – zapach trocin, czy drzew w lesie po deszczu.
Odpowiedź na to pytanie chyba nie ma znaczenia.
Szczególnie, że wszystko co stałe jest w nieustannym ruchu.