Ty druha we mnie masz

Jestem dobrą znajomą i przyjaciółką.
W tej roli jestem lepsza niż w innych życiowych rolach.
Czemu tak myślę?

Bo to jest taka rola, w której bardzo pilnowałam i nadal pilnuję, by szczególnie być sobą.
Chciałabym tu napisać, że zawsze jestem całkiem sobą, ale to byłaby oczywiście nieprawda.
Bo czasem staram się być lub napinam się na bycie albo po prostu muszę być:

– taką idealną mną – taką jaką ludzie chcą mnie widzieć lub ja chciałabym być (np. cierpliwą, przemiłą, nieprzeklinającą, opanowaną, zawsze uśmiechniętą, niepijącą, znającą pięć języków, itp.),

– taką jaka powinnam być – wg ludzi wokół oraz moich przekonań o obowiązkach i powinnościach takiej osoby jak ja (np. uległą, skromną, cichą, stawiającą innych na pierwszym miejscu, poświęcającą się).

Nie jestem idealna i nie chcę by ktoś mówił mi jaka być powinnam. Wiem za to jaka jestem realnie. Nie lubię gór, niespecjalnie lubię zajmować się dziećmi, jestem niecierpliwa, szybko się nudzę, lubię zmiany, jedzenie ma dla mnie funkcję nie formę, lubię rozmawiać o czymś ważnym i sensownym, nie lubię marnować czasu, wolę się spotkać na dziesięć minut, niż godzinę rozmawiać przez telefon.

Im więcej wiem o sobie (własnym ciele, tożsamości, cechach, zdolnościach, wartościach) tym większa szansa, że będę sobą realną, a nie idealną (fruwającą w marzeniach i wyobrażeniach przykładowo na temat własnych umiejętności), a także obarczoną powinnościami (głównie maską moralności i norm kulturowych).

Czasem w życiu jest tak, że trzeba i wypada wejść w trudniejszą rolę, pójść na kompromis, to zrozumiałe. Czasem też jest tak, że okoliczności albo sytuacja się zmienia i ja również pod ich wpływem (np. choroby, wieku, priorytetów) i wtedy też człowiek się trochę musi wypróbować w rolach.

Nie zgadzam się jednak, że w dzisiejszym świecie nie da się być sobą wcale. Że trzeba się tak ustawić by ludzie chcieli z Tobą być, kupić, czuli się dobrze, mieli z Tobą pozytywne skojarzenia, bo inaczej Cię nie ma. W takich sytuacjach trudniejszych, szczególnie mocno dbam o to by sprawdzać kto to ja i pozostawać sobą tam gdzie się da. I ciągle wypatrywać „moich” ludzi. Bo z niektórymi ludźmi nam po drodze, naturalnie, spokojnie, tak po prostu, a z innymi trudno, na siłę, ze spiną, z wysiłkiem i stresem. Różnimy się właśnie po to by każdy znalazł swego druha.

Zdania:

„Jestem dobrym towarzyszem, o czym świadczy to, że mam wielu znajomych i przyjaciół.”
„Jestem niedobrym towarzyszem, bo mam niewielu znajomych i przyjaciół.”

mogą być zarówno prawdziwe, jak i fałszywe.

Bo z tego, że ludzie mnie potrzebują i chcą ze mną spędzać czas jeszcze nic nie wynika.
Wynika dopiero wtedy, kiedy ten wspólnie spędzony czas jest i dla mnie i dla nich naprawdę wartościowy.
Bo przecież czasem ludzie potrzebują mnie, by realizować własne wyobrażenia na mój temat. I ja mogę się nawet na to zgadzać, tylko czy o to chodzi? Choć mi przykro odmawiać kontaktu to wiem, że w bliskich relacjach nikt nie będzie miał radości ze mnie nieautentycznej.

Mam przyjaciela, który ma 10 lat. Jak się poznaliśmy miał 5. Pisałam o nim na blogu dokładnie 5 lat temu. Niezbyt często się widujemy, ale jak już się widzimy, to pomimo tej naprawdę ogromnej różnicy wieku, po prostu jestem. Nie wkładam prawie żadnego wysiłku w rozmowę, zawsze mamy temat poważny, sensowny, możemy też zupełnie nic nie mówić tylko coś wspólnie robić (iść na spacer z psem, pracować w ogrodzie, grać w szachy). Trzeba dodać całkiem uczciwie, że niespecjalnie lubię zajmować się dziećmi. Dzieci są naprawdę wspaniałe i do mnie lgną, ale w relacji z nimi po prostu jestem bardzo odpowiedzialna, zaangażowana i świadoma na maksa, dlatego to dla mnie dość duży wysiłek, za którym nie przepadam i pilnuję mocno, by nie trwał za długo. Ludzie pytają mnie czasem jak radziłam sobie z własnymi dziećmi kiedy były małe? Starałam się być sobą. W wielu sytuacjach musiałam się dostosować, bo trzeba było robić to co trzeba, zamiast tego co się chce i lubi, ale z nimi w domu zawsze mogłam być szczera. Mówiłam po prostu: nie pójdziemy do kina, bo nie mam na to pieniędzy. Albo pójdziemy, ale każdy na inny film, bo nie chcę oglądać bajek dla dzieci. Nauczyłam ich grać w karty i szachy, bo była to prosta i nie wymagająca nakładów finansowych rozrywka, którą i ja bardzo lubiłam. Graliśmy też w planszówki. Wiedziałam, że mogę się bawić w dom lub chowanego, ale też wiedząc jak tego nie lubię robić, nie chciałam się napinać kiedy nie musiałam i mogło to mieć konsekwencje dla nich i dla mnie.

Jakie konsekwencje zapytasz? Im więcej rozbieżności pomiędzy mną realną a zachowaniami powinnościowymi, tym więcej silniejszych, negatywnych uczuć. Nie chcę tego, nie chcę szczególnie w bliskich relacjach. I mam ten luksus, że nie muszę. Polecam.