Słuchaj siebie

„Ile nas w nas, tyle mamy siebie z teraz w teraz” – taki znalazłam wczoraj nagłówek w kolorowej gazecie. Wybrany do mapy marzeń, z której warsztaty prowadziłam. Jaka piękna definicja medytacji – pomyślałam.

Przynajmniej co drugi dzień praktykuję słuchanie siebie. Robię to siadając na podłodze lub krześle albo po prostu kładę się na łóżku. Nieraz tylko na 15 minut, a czasem na 30. Nie jest ważne czy siedzę, czy leżę, ważne, że z wyprostowanym kręgosłupem. Dbam też o to, by było mi ciepło. Zamykam oczy, oddycham. Nie zapadam się w sen, ale w świadomość. Słucham co się dzieje w moim umyśle, a kiedy ten się trochę uspokoi, słucham co się dzieje w moim ciele. Po upływie czasu wstaję z siedzenia lub leżenia głęboko wypoczęta, prawdziwie spokojna.

Wcale nie jest to trudne, ale faktycznie wymaga cierpliwości, bo efekty widać dopiero po jakimś czasie regularnego ćwiczenia. Jak we wszystkim.

Na co dzień jestem w pędzie, zgiełku, towarzystwie, natłoku informacji. Siedzenie w ciszy to taki detoks, przy wyłączonym telefonie, pod ciepłym kocykiem, z uwagą skierowaną na samą siebie. Nie ma nic do zrobienia, nic do osiągnięcia. Słyszę bicie swojego serca, czuję temperaturę wdychanego powietrza. Łatwiej mi zobaczyć co się ze mną dzieje, zaobserwować co u mnie naprawdę słychać. Kiedy to potrafię, potrafię też słuchać i starać się przynajmniej rozumieć innych ludzi.

Cały wczorajszy dzień w biegu – ze spotkania na warsztaty. Błędne wskazania nawigacji, niewyspanie, kilka toreb z materiałami na ramionach, a później uśmiechy, rozmowy, tworzenie i obecność. Pęd pomiędzy, a w trakcie ciche, głębokie spotkania z drugim człowiekiem. To jakby rytm własnego serca.

Skurcz i rozkurcz.
Wdech i wydech.
Praca i odpoczynek.
Naturalny rytm.

Nie trzeba od razu siedzieć w ciszy. Wystarczy uważnie obserwować naturę. 5 minut dziennie naprawdę widzieć i słyszeć. Zatrzymać się. Zauważyć, że nasze życie ma znaczenie <3